wtorek, 10 marca 2015

...kreatura...:)

Poddałam się całkowicie. 
Miałam jeszcze szczyptę nadziei, że może jednak nie. Lecz to, co wyprawiam jest potwierdzeniem tego, iż jestem KREATRĄ. Malowane roślinami ciuszki, to zdecydowanie użytkowe działanie. Ale oszaleć na punkcie sznurków, pasków materiału, tzw. resztek, służących do zawijania Eco printingowych gamołek, to normalne nie jest. Bo ja jeszcze mokre z kubła na śmieci wyciągałam, bo mnie omotał syndrom Kreatury. No i co Wy na to?.....;)
Tutaj zbliżenie Eco-printowanych plamek, no i dokładnie widać, co stanowi dekoracje, czyli śmietnikowy nieużytek ze sznurko-szmatek. Spodobał mi się pomysł Pani Beaty Jarmołowskiej, która to dopiero jest opętana...;) i nadaję piękne nazwy swoim dziełom, to wykreowaną torbę nazwałam "Na dnie oceanu". Jak się patrzy z daleka, to się wydaje, że nic się nie dzieje, ale jak się zbliży, to widać, warstwy, odcienie, plamy. Zupełnie tak jakby się nurkowało...:)
Pokusiłam się tym razem podszyć podszewką, aby torba nie była taka nieprofesjonalna...;) Do ideału daleko, bo szybkość tworzenia jaką stosuję, zawsze uważa za stratę czasu zrobienie formy, lub wyliczanie odległości, po prostu stosuje metodę "na oko". No cóż, ale to pierwsza taka torba, przy następnej będę już miała doświadczenie, co zdecydowanie mnie bardziej okiełzna. O i kieszonka jest...:) 
Masakrycznie znosiłam domowe kaputki, podszywałam, cerowałam, co by wytrzymały jak najdłużej. Opętana  syndromem Kreatury, przy zastosowaniu zasady PDD czyli przytnij, dotnij, dopasuj, uszyłam nowe kapcie...:)
Kaputki uszyłam z dzianiny z dużą ilością bawełny i w środku też mam mięciutko, bo miałam kawałek zupełnie "niepotrzebny" granatowej dresowej bawełny nie czesanej i wykorzystałam ja jako wkładkę do podeszwy. Mój dziadek Wilhelm był szewcem, a drugi Janek naprawiał fleki, może coś we mnie z dziadkowych talentów jest. W każdym razie, aby się pochwalić dziadkom, to musiałabym jeszcze sporo popracować nad technika szycia kapci..;)
A teraz rzucam czar na każdego, kto przeczyta tego posta, gdyż oficjalnie ogłaszam, że syndrom Kreatury jest zaraźliwy...:) AHA!



piątek, 6 marca 2015

moja fascynacja malowania roślinami...:)

Przedstawię krótką opowieść o długim procesie twórczym jakim jest Eco printing, Eco dying. 
To, że jagódka maluje białą koszulkę na fioletowo myślę, że jest wiadomo powszechnie. Albo, że łupinki od cebuli malują trwale wielkanocne jajka. Ale, że można tak iść na spacer i nazbierać skarbów, czyli kwiatów, liści i owoców, a potem układać w różne nieprzewidziane wzory, to jest ta część Eco malowania, która mnie zafascynowała...:) Ale od początku.
Najpierw należałoby mieć coś na czym chcielibyśmy odbić roślinne wzory. Udało mi się kupić białą dzianinę dresową bawełnianą, w niebanalnie okazyjnej cenie, kawałek 0,40 cm 2 zł. Taka promocja, bo kawałek był z artystyczną dziurą, po czym kolejna końcówka materiału z belki, była o połowę tańsza, niż cena detaliczna, to jak tu nie zaszaleć. Uruchomiłam proces twórczy i zlepiłam taka oto bluzę:
 Po ułożeniu wzoru, na który składały się wspomniane wyżej łupinki cebuli, owoce z krzaka działkowego w kolorze ciemnym, wystające z za czyjegoś płotu..ups...;) przypominające aronie, ale to tylko złudzenie, trochę suszonej lawendy i pokruszony liść orzecha włoskiego. Skręciłam takiego oto gamołka, który został poddany mówiąc potocznie "gotowaniu zupy", czyli podgrzewaniu w garnku przez tydzień.
 Tadam...:) Taki oto wyszedł efekt, to jest przód bluzy.
 A tu "bambusowy las" z tyłu bluzy.
Teraz bluza czeka na wiosenne słońce i lekki wiatr, bo rękawek ma 3/4 te, to zimą w łapki zimno. 
Ponieważ moje artystyczne zapędy są wspomagane przez moją Kochaną Siostrę ( to dzięki Niej pół Etiopii myje się moim mydłem...;) to jestem szczęśliwą posiadaczką tej oto lektury książka Eco-printing. Autorka India Flint to mega nauczyciel w dziedzinie malowania roślinami. A w kuchni już gotuję następną zupę, jest to ostatnio moje ulubione danie...:)

poniedziałek, 2 marca 2015

mydełka do wszystkiego...:)


No można się pomylić, bo na pierwszy rzut oka ta kostka mydła wygląda jak smakowity blok z białej czekolady... :) Pachnie cudnie trawa cytrynowa i ma  w sobie płatki nagietka, mielone płatki owsiane. Kolorki zupełnie naturalne, lekki różo-pomarańcz uzyskałam z kurkumy, brąz to oczywiście cacao, naturalny kremowo biały to kolor oliwy z oliwek. Zawiera w sobie wszystko co służy, a nic, co skórze szkodzi. I jak mawia kolega Robert, skóra po takim mydle aż piszczy, taka jest czysta.
Moje stany magazynowe mydlane, równe były zeru, więc wzięłam się do roboty. 
To mydełko na górze z fioletowym paskiem, jest oliwkowe z lawendą i o zapachu lawendy, z białą glinką, przyjemnie relaksuje. Plaster na dole jest przekrojonym mydełkiem oliwkowym (z kostki u góry) o zapachu trawy cytrynowej, teraz bardziej widać powstałe wzory. Odcienie pomarańczu i czerwieni to mydełko z oliwa z oliwek oraz oleju z pestek winogron ( witaminka E), trochę naturalnego ciemno pomarańczowego koloru dało też masło palmowe, które mydełko utwardza. Jest posypane makiem u góry, miało być pilingujące i zawierać mak w środku, ale zakręciłam się na tyle w procesie twórczym, iż zapomniałam. Świeży zapach ogórka, orzeźwia jak zawsze...:) 
Czarne okrągłe mydło na górze to dopiero niespodzianka...:)
Takie oto cudne wzory można uzyskać mieszając dwa kolory, naturalny kolor mydła z kolorem czarnym uzyskanym z węgla, tego leczniczego jaki można kupić w aptece. Przygoda arcy ciekawa, gdyż to mydełko jest krojone z jednej kostki, a każdy jeden kawałek wygląda zupełnie inaczej, ależ frajda. O wartościach leczniczych na skórę mydła z węglem wiedziałam zanim się za nie zabrałam. Ale, że może być używane zamiast pasty do zębów i oprócz tego że czyści zęby, to też je wybiela, to mnie zaskoczyło, tak jak Was teraz...:)
O właściwościach można poczytać tu czarne mydło.
Mydełka dojrzewają, dostępne będą pod koniec marca...:)